Migawki z dzieciństwa
Pamiętam małe
miasteczko,
opodal miasta Krakowa,
jechało się pekaesem,
od smrodu bolała głowa.
Właściwie jedna ulica,
dwa rynki, w tym jeden Mały,
na środku pomnik Kościuszki,
co nieźle Moskali
walił.
Żadnych galerii ni centrów,
dwa sklepy obuwie, szmaty
i kilka małych sklepików,
gdzie były znajome
taty.
Mogłam tam śmiało zaglądać,
kupować misie z nadzieniem,
albo cukierki na wagę,
nikt się nie pytał
o cenę.
Nie było tam wodociągów,
kanalizacji, toalet
i jakoś ludzie
przywykli,
nie buntowali się
wcale.
Wygódki pobudowano
drewniane, przy
każdym domu,
przynajmniej świeże
powietrze
nie przeszkadzało
nikomu.
Wodę czerpano ze
studni,
w wiaderkach stała wciąż świeża,
ciekawe nikt nie chorował,
lekarzom też nie dowierzał.
Znajomy ojca, fotograf,
co czas uwieczniał swym fleszem,
miał zwyczaj siadać
przed domem,
a zdjęcia robił-
najlepsze.
W sąsiedztwie
trzymano konie,
wjeżdżały same do
bramy,
gdy pan ich był już
zmęczony,
albo troszeczkę
pijany.
Pamiętam odpust raz w roku,
dla dzieci frajda
niemała,
kramy pyszniły się
barwą,
stałam i
podziwiałam.
Jeszcze do dzisiaj pamiętam,
staruszkę- niemowę Józkę,
pasała kozy za
miastem,
wracała powożąc
wózkiem.
Nad rzeką stali Cyganie,
wierzyłam, że
kradną dzieci,
jechali dumni na
wozach,
dym ognisk zapachem
nęcił.
Na drutach suszył się tytoń,
o liściach ciemno- brązowych,
kiszono w beczkach
ogórki,
to towar był
importowy.
Dokoła pola, ogrody,
atrakcji dziś nie wyliczę,
pamiętam nazwę miasteczka
wiadomo, to Proszowice.