Znałam dni, co wlokły się bez końca,
a wieczory nie budziły lęku,
miałam jedne dziurawe sandałki,
jak spadałam, było zawsze miękko.
Jadłam chleba całkiem spore pajdy,
piłam mleko od krowy, wprost z dzbanka,
przechodziłam przez dziurawe płoty,
tam czekała już kolejna bajka.
Choć pomału zapominam miejsca
i osoby kiedyś sercu bliskie,
ciągle czuję zapach macierzanki,
i zachwycam się klonowym listkiem.
Stare drzewa już dawno wycięli,
postawiali dziwne, obce domy,
z dnia na dzień zmienili mnie w kobietę,
kto ich prosił, pomysł to szalony.
Ocaliłam w sobie coś z dzieciństwa,
nie obawiam się zagrożeń świata,
i nie martwi mnie co sądzą inni,
wolę śmiać się, aniżeli płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz