sobota, 25 września 2010

Moja wersja wydarzeń

Szłam sobie, nie wiedzieć dokąd,
a zmierzch już prawie zapadał,
uliczką po starym bruku,
gdy widzę nagle sąsiada…

Facet tak koło trzydziestki,
od dawna mnie intrygował,
nie wypadało zaczepić,
jakiego by użyć słowa?…

„O!, pan ma na twarzy deszczyk”…
w paskudny dzień spaceruje…
Jeszcze dostanie pan dreszczy,
i kto się zaopiekuje…

Wytarłam krople podwiązką,
pończoszka mi zgrabnie spadła,
nie wiem, co sobie pomyślał
pewnie, że jestem …zaradna

…że dawno o mnie już myślał,
gdy wyrzucałam śmieci,
w swoim zuchwałym szlafroczku,
a czas tak szybko leci.

Był lekko jakby speszony,
a taki przy tym uroczy,
że chętnie bym go tuliła,
patrzyłam się tylko w oczy.

I drżałam, /bo było zimno/,
on myślał , że z podniecenia,
ujął mnie lekko pod rękę,
prowadził do…zatracenia…

Deszcz nie zamierzał ustąpić,
co miałam robić zmoknięta,
więc poszłam z nim na kolację,
…niewiele dalej pamiętam.
Napisany 2010.09.25

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz