niedziela, 26 września 2010

Rozmowa z nieznajomą. ./.autor lonsdaleit/

dedykowany Losowi



Szedłem… ot, z ręką w kieszeni,
parasol - w drugiej fechtował,
a dżdżyło - jak na jesieni,
że głowę w kołnierz byś schował,

mało mnie to obchodziło, zajęty sobą byłem,
zsunąłem kapelusz na czoło…
Ktoś krzyknął… wariat! - nawet się nie zdziwiłem…
takich - tu pełno wokoło…

różnie się w życiu bawimy…
na rondzie - tańczyły krople,
- pamiętam jak którejś zimy,
zwisały zeń girland sople…

Parasolem, na krzaku, trąciłem listną gałązkę,
w pół kroku się zatrzymałem…
zjawą przede mną stanęła… zsunęła z uda podwiązkę
kobieta… ja - oniemiałem…?

- O…! Pan ma na twarzy - deszczyk…
- podwiązką kropelki starła…
emocji poczułem dreszczyk,
pewność… na chwilę zamarła.

Schyliłem nieco głowę - mniemając - pewnie jest wróżką,
na pierś… wzrok, nagle opada
a z ronda kapelusza, ruszyła cieniutką stróżką,
łasa pieszczot - kaskada.

Spytała… czy byłbym w stanie
miłością otoczyć ją teraz
z kolacją… no i śniadanie
dać, a w trakcie - posiąść… nie raz…

Jej oddech, nieco falował,
urywał się… to znów - wracał,
czyżby wodospad, który się schował
śród piersi… w lubieżność przeistaczał…?

Trzepotem rzęs mnie kusiła
i filuternym spojrzeniem,
kibicią wąską wabiła,
i krągłych pośladków drżeniem.

Wtem ! - głucho strzelił parasol,
podałem jej lewe ramię,
- zapraszam… cię na kolację…
Ha…! Tym razem - ja… ją - mamię

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz