Byłam wczoraj jak to mam w zwyczaju,
kilka godzin poleżeć w szpitalu,
obok pacjent na granicy życia,
wesolutki jak szczygiełek z rana.
Wiódł rozmowę z sąsiadem niedoli
„k... nie wiem, co tak serce wali,
sto sześćdziesiąt, było jeszcze gorzej,
gdy zastrzyki mi w d...dawali.
Jakoś dziwnie masz znajomą gębę,
myśmy chyba się kiedyś spotkali,
tak, no pewnie, pamiętam to było,
kiedym ciągnął cię wiosną z topieli.
Mówisz, że to było po wykopkach,
raczej jesień już była na dworze,
no, zalało nas całkiem o k...
ty jechałeś na swoim rowerze.
Siostro długo tu jeszcze poleżę,
czy ja piłem, no, pewnie dwa piwka,
gdyby pani tak obok, na chwilkę,
mam być cicho, nie idzie kroplówka.
Popatrz bracie, ciągle sto czterdzieści,
mnie sześćdziesiąt już stoi na plecach,
pora pewnie pakować walizki
i odjechać, a to będzie heca.
Jeszcze tylko zadzwonię do żony-
„Zośka słuchaj,przyjedź do szpitala,
weź piżamę,pantofle koniecznie,
Ratunkowy, drugie łóżko z kraja".
Ja zaś, by nie doświadczyć takiej pogawędki,
OdpowiedzUsuńto zamiast piżamy, spakowałem wędki.
Wybrałem się rychło nad nabrzeże Wisły,
złotą rybkę złowię, uspokoję zmysły.
I całkiem możliwe spełni me życzenia,
odtąd życie będzie już nie po kamieniach.
Zapewni i zdrowie i szczęście na co dzień,
będę sobie gwizdał, szczęśliwy przechodzień.
Niechaj też opowie co też będzie dalej,
co będziemy jedli, gdzie będziemy spali,
meandry życiowe opłynąć się uda,
rozkoszować życiem i uwierzyć w cuda.
Pozdrawiam Pomidor