Był sobie dziad i baba,
jak to zwykle bywa.
On spokojny i cichy,
a ona swarliwa.
Wstawał wczesnym porankiem,
wychodził do pracy,
zostawiał żonkę śpiącą,
wracał na kolację.
Gdy zmęczony zasypiał
już przy drugim daniu,
to jej głowę wierciły,
myśli o kochaniu.
Nic dziwnego, że w końcu
pewnego poranka,
stwierdziła, muszę poznać
nowego kochanka.
Nie była atrakcyjna,
ot, tak w kwiecie wieku,
kurze łapki już miała,
piasek pod powieką.
Poświęcała się dzieciom,
już tak od poczęcia,
tylko to jej dawało,
odrobinę szczęścia.
Teraz dzieci wyrosły,
wyniosły się z domu,
czuła się niepotrzebna,
prawie już nikomu.
Otworzyła Internet,
dział „dobrana para”,
szukała gorączkowo-
„oferty od zaraz”.
Pomyślała przez chwilę,
który odpowiedni,
musiałby być przystojny,
wrażliwy, nie biedny.
Przeglądała, dumała
i kręciła nosem,
żaden jej nie pasował,
ten brzydki, ten bosy.
Tamten stary dziadyga,
pewnie ma rupturę,
i serce nadwątlone,
nie wyjdzie pod górę.
Ten znów dla niej za młody,
o życiu nic nie wie,
rzuci jak nic po roku,
marzenia pogrzebie.
Cały dzień jej tak zeszedł
na szukaniu gacha,
a na końcu stwierdziła-
kocham swego Stacha.
Już znam jego zalety
braki i przywary,
lepszy wróbel co w garści,
nawet jeśli stary.
Odtąd była dlań miła,
cieplutka jak lato,
żyli długo, szczęśliwie,
wbrew wszelkim schematom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz