Znałam dzionek, który nie miał końca, żaden wieczór, nie napawał lękiem, miałam jedne sandałki od święta, kretonową , czerwoną sukienkę. Jadłam chleb pachnący, z twardą skórką, piłam mleko, tak po prostu z dzbanka, znałam przejścia tajemne w ogrodzie, dotąd wiem, jak pachnie macierzanka. Zapominam pomału te miejsca, i osoby jakże sercu bliskie, mogę jeszcze moje dzieci uczyć, jak wygrywać melodie na listkach. Drzewa znane obcy w pień wycięli, ktoś postawił wielkie, nowe domy, mnie zamienił bezkarnie w kobietę, pomysł to był nadzwyczaj szalony. Czyż nie mogłam zostać dalej dzieckiem, nie poznawać złych stron tego świata, jakby komuś na tym zależało, i chciał szybko mnie oduczyć latać. Nie, nie chciałam być wcale dorosłą, dobrze było mi w wieku dziecięcym, takie jednak są odwieczne prawa, chcesz niewiele , a dają ci więcej. I pointy żadnej tu nie będzie, chociaż może komuś się nasunie, najszczęśliwsze są czasy dziecięce, wtedy jednak nikt tego nie czuje. . |
niedziela, 6 marca 2011
Powrót do młodości
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz